Tekst z roku 1984. A i dziś niektórzy w Opatrzność wątpią…

 

 

„NIE WIEM, ALE PAN BÓG TO WIE”

 

x. Francis E. Fenton

BÓG DA ROZWIĄZANIE

Kościół soborowy nie jest Kościołem katolickim. W związku z tym człowiek uznawany za głowę owego Kościoła soborowego, Jan Paweł II, nie może być prawdziwym papieżem, gdyż całkowicie absurdalne byłoby przyjmowanie, że prawdziwy papież jest jednocześnie przywódcą religii niekatolickiej [słowo w słowo to właśnie twierdzą niektórzy prominentni działacze z rodzaju „uznawać i sprzeciwiać się” (z angielska zwanych R&R): Bergoglio ma być jednocześnie papieżem i przywódcą sekty dążącej do zniszczenia Kościoła – przyp. Red.]. Wynika stąd również, że wszyscy członkowie Kościoła soborowego nie są rzymskimi katolikami, niezależnie od dobrej woli ani intencji tak wielu spośród nich. Być rzymskim katolikiem oznacza być członkiem jedynego prawdziwego Kościoła. Kościół soborowy jest jednak wyznaniem fałszywym, heretyckim i „ekumenicznym”. Niemożliwe do wyobrażenia jest zatem, aby ktokolwiek należący do niego (czy to duchowny, czy świecki) był rzymskim katolikiem. Jeśli członek Kościoła soborowego uważa się za rzymskiego katolika, ma to taki sens, jakby uważał się za niego metodysta albo baptysta.

Ponieważ jednak Syn Boży ustanowił Kościół i dał Swą Boską obietnicę, że przetrwa on zawsze, gdzie można znaleźć Kościół dziś? Ależ w Tradycji katolickiej, oczywiście. Gdzie indziej? Jeśli nie tu, nie ma go nigdzie. A jeśli nie ma go nigdzie, obietnica Chrystusa dotycząca trwania Kościoła jest fałszywa, a jeden prawdziwy Kościół, który przetrwa do końca czasów, nigdy nie istniał. Ponieważ wszystkie powyższe scenariusze w obliczu prawdy, historii oraz zdrowego rozsądku chowają się do mysiej dziury, oczywiste i jedyne rozwiązanie jest takie: Kościół rzymskokatolicki istnieje dziś w formie tradycyjnego katolicyzmu. Tam i tylko tam znajduje się całość prawdy objawionej – to samo nauczanie, to samo prawo moralne, ta sama Msza i sakramenty, ta sama Wiara, którą Kościół zachował i której nauczał przez wszystkie wieki.

Żadna z powyższych uwag nie jest obca regularnym czytelnikom naszej gazety. Publikowaliśmy je w licznych wydaniach na przestrzeni ostatnich kilku lat, choć najpewniej formułowaliśmy w coraz ostrzejszych słowach, w miarę jak moje przekonania stawały się coraz bardziej zdecydowane. Nasze spostrzeżenia nie dziwią dobrze poinformowanych katolików Tradycji: obecny stan tradycyjnego katolicyzmu, rozważany z czysto ludzkiego punktu widzenia, pozostawia wiele do życzenia – a to i tak zbyt mało powiedziane! Podczas gdy tradycyjny katolicyzm, w swej czystej i nieskażonej formie, jest w istocie tym, co opisałem, wiele z jego różnorodnych samozwańczych wcieleń w naszym kraju i na całym świecie to coś zupełnie innego – przedstawiają one często widok smutny i żałosny. Na tradycyjnej scenie mamy do czynienia z najrozmaitszymi przywódcami, ruchami i grupami, o wizjonerach, oszustach i najzwyklejszych fanatykach już nie wspominając. Według ostatnich doniesień doliczono się przynajmniej czterech „papieży”! Nie trzeba dodawać, że szerzy się zamieszanie, a zachowanie w całej tej sytuacji umysłowej i emocjonalnej stabilności wymaga niemałego wysiłku. Nie dziw, że niektórym spośród soborowych „katolików” nastawionych wobec ruchu tradycyjnego przychylnie i przyglądających mu się z uwagą, zainteresowanie nim „przechodzi” po tym, co, niestety, zobaczą na początku i ocenią jako reprezentatywne.

Niemniej jednak, mimo całego zamieszania, konfliktów i podziałów w ruchu katolickiej Tradycji, znaczna liczba tradycyjnych rzymskich katolików zdołała zachować do teraz zdrowie psychiczne i zdrowy rozsądek. (Co oczywiste, uważam się za jednego z nich!). Ludzie owi z wielką troską spoglądają na wiele zagadnień związanych ze stanem Kościoła, lecz unikają angażowania się w wiele inicjatyw nienależących do istoty sprawy. Trzymają zdroworozsądkowy kurs, powstrzymując się od udziału w działalności lub ruchach, których autentyczność lub sensowność budzą zasadne wątpliwości. Tak wiele osób – szczególnie zaś chyba w dziedzinie religii – pozwala, by ich decyzje i zachowania były dyktowane emocjami i odczuciami, zamiast rozumem i zdrowym rozsądkiem. Z łatwością dają się zwieść pozorom i temu, co powierzchowne; ich osąd oraz działanie opiera się raczej o poryw serca niż decyzję rozumu; pochopnie angażują się w zakłamane sprawy i krucjaty, głównie (jeśli nie jedynie) na podstawie odczucia lub chciejstwa – często przynosi to bardziej lub mniej katastrofalne skutki. Jeśli ktoś nie jest ponad wszelką wątpliwość znany jako osoba autentycznie oddana Sprawie, strzeżmy się „mających gadane”, wypracowanych aktorsko, o czarującej osobowości! Przez lata poznałem niejeden przypadek, gdy tradycyjni katolicy pozostawali pod głębokim wrażeniem pozornej świętości pewnego „tradycyjnego” kapłana. Po jakimś czasie wyszło na jaw, że człowiek ów w ogóle nie jest księdzem! Diabeł to mistrz wątpliwej sztuki oszustwa.

Jeśli jednak przyznamy już, że Kościół rzymskokatolicki można dziś utożsamić jedynie z katolicką Tradycją, co z sukcesją apostolską? Innymi słowy: czy trwanie Kościoła oznacza konieczność istnienia bezsprzecznie ważnie wyświęconych biskupów rzymskokatolickich, którzy nie popadli w herezję ani schizmę? Tak, to właśnie oznacza. Jak zatem, biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy, osiągnąć ten cel? Moja prosta i uczciwa odpowiedź brzmi: nie wiem. Wiem, że jedyny prawdziwy Kościół będzie istniał do końca czasów, ponieważ tak powiedział Chrystus. Wiem też, że opisani wyżej biskupi są do tego konieczni. Ale jak owa ciągłość sukcesji apostolskiej przejawi się w obecnych okolicznościach? – na to pytanie odpowiedzi nie znam.

I tu objawia się potrzeba pokładania przez katolików Tradycji niezachwianej wiary w mądrość, opatrzność i moc Bożą. Popadanie w rozpacz, tracenie nadziei, desperowanie w związku z pozornie beznadziejną sytuacją Kościoła dziś to reakcja nieuzasadniona. Bezprecedensowa tragedia, która dotyka obecnie nasz ukochany Kościół, to między innymi sprawdzian naszej wiary. Naszym zadaniem jest zmierzyć się z tym zadaniem mając bezgraniczną nadzieję i niezachwiane zaufanie w nieskończoną dobroć i miłosierdzie Boże. W tym duchu nadziei i ufności powstrzymajmy się od prób pojęcia tego, co niepojęte. Problem, sytuacja przedstawiona pokrótce w powyższym akapicie przekracza, moim zdaniem, ludzkie zdolności pojmowania i nie da się jej rozwiązać tu i teraz. Być może uda się ją rozwikłać niebawem; może zajmie to całe lata.

A zatem, sumiennie żyjąc naszą Boską Wiarą – i usiłując przekazać ów drogocenny skarb naszym bliźnim – dlaczegóż nie pozostawić kwestii sukcesji apostolskiej w rękach Bożych? To pewne, że nie spędziłbym trzynastu lat w seminarium i czterdziestu (dotychczas) jako kapłan Tradycji, gdybym całym sercem i duszą nie wierzył, że Kościół rzymskokatolicki to jedyny prawdziwy Kościół założony przez Syna Bożego, jak również w Jego obietnicę, że Kościół będzie trwał aż do końca świata. Pozbądźmy się zatem obaw. Bóg zachowa Swój Kościół i da wszystko to, czego potrzeba do jego dalszego trwania. Jak to uczyni, kiedy i w jakich okolicznościach – nie wiem – ale rozwiązanie da niezawodnie.

_______

Artykuł opublikowany po raz pierwszy 1 września 1984 r. w wydawanym przez x. Fentona czasopiśmie „The Athanasian”.