Wstępna notka biograficzna o. Martina – TUTAJ

Poniższy rys autobiograficzny przypomina autobiografię Chestertona, w której napisał on głównie nie o sobie, lecz o Panu Bogu i dobrych ludziach, których spotkał na swej drodze życia. O. Marcin również wylicza całą gamę osób, którym wiele zawdzięcza. Non nobis, non nobis, sed nomini Tuo da gloriam.

O. Marcin Stepanich (franciszkanin, doktor świętej teologii) w swoim ogrodzie

70 LAT KAPŁAŃSTWA – o. Martin Stepanich OFM sam o sobie (choć czasem w trzeciej osobie*)

o. Martin Stepanich OFM (1915–2012)

 

Na okoliczność jubileuszu kapłańskiego idealnie nadają się następujące słowa jednej ze zwrotek nieśmiertelnej pieśni eucharystycznej Fryderyka Williama Fabera pt. Jezus – mój Pan, mój Bóg, moje wszystko:

 

Gdybym miał serce bezgrzeszne Maryi

By Cię, najdroższy mój Królu, kochało!

Jakimiż chwalbami niesamowitymi

Twą, Jezu, dobroć, by opiewało!

 

(Had I but Mary’s sinless heart
To love thee with, my dearest King!
O, with what bursts of fervent praise
Thy goodness, Jesus, would I sing!)

 

O tak, jakimiż wybuchami żywiołowej radości, miłości i dziękczynienia Niepokalanemu Sercu Maryi zwraca się leciwy ksiądz o siedemdziesięcioletnim stażu kapłańskim myśląc o nieskończonej dobroci Jezusa, Wiecznego i Najwyższego Kapłana! I z jakąż łatwością poniższe słowa tego samego Niepokalanego Serca Maryi cisną się z niegodnego serca takiego kapłana na jego usta: Magnificat Anima Mea Dominum — Wielbij, duszo moja, Pana [Łk 1, 46]!

Dzień, w którym należało zacząć szczególnie żarliwą pochwałę Stwórcy, miłość i podziękę ze strony owego księdza z siedemdziesięcioma latami kapłaństwa na karku przypadł na niedzielny poranek 18 maja 1941 roku, gdy kapłan ów został wyświęcony według tradycyjnego katolickiego rytu przez biskupa Chicago, Bernarda Sheila w kaplicy seminarium Quigleya; razem z nim kapłanami zostało kilku innych kandydatów z rozmaitych zakonów i zgromadzeń działających w okolicach Chicago. Zwykle, gdy wyświęcana jest tak mała grupa, na chórze w kaplicy nie ma żadnego organisty ani śpiewaków, ale tego poranka zostaliśmy przyjemnie zaskoczeni: nagle usłyszeliśmy dobiegające w góry słowa pięknej Litanii do Wszystkich Świętych, która zawsze stanowi część ceremonii święceń.

Zanim opowiem o mojej pierwszej Mszy uroczystej, pozwólcie, że w ramach krótkiej dygresji wspomnę o tym, że trzy dni przed święceniami, w czwartek 15 maja, nad nasz zarządzany przez słoweńskich ojców franciszkański klasztor w Lemont w stanie Illinois (na terenie Seminarium Najświętszej Maryi) nadciągnęła z północnego zachodu niezapomniana wczesnopopołudniowa nawałnica. Wśród drzew, które powaliła na naszym terenie, znalazł się piękny w swoim majestacie, wysoki wiąz – leżący wprost przed budynkiem klasztoru. Eksperci od pogody spekulowali, że „lejek” tornada mógł przejść nad nami, jednak nie dotknął w znaczący sposób bezpośrednio samej ziemi.

Jak często zdarza się po dużej burzy, przez kilka kolejnych dni z północy napływało chłodne powietrze i gdy w niedzielny poranek 18 maja kierowaliśmy się do budynku seminarium, czuliśmy zimno.

Teraz opowiem o mojej pierwszej Mszy solennej. Datę tej Mszy ustalono aż do 15 czerwca, aby obecni mogli być wszyscy krewni i znajomi, szczególnie ci z miasta Pueblo w stanie Colorado. Świątynią przeznaczoną na tak niecodzienne okazje był kościół św. Ignacego w miasteczku Neodesha (liczącym sobie 3.300 mieszkańców) w południowej części hrabstwa Wilson w południowo-wschodnim Kansas, jakieś 50 kilometrów na północ od granicy z Oklahomą. To w tym kościele zostałem ochrzczony (5 grudnia 1915 r.), przyjąłem po raz pierwszy Komunię Świętą (21 maja 1925 r., cztery dni po kanonizacji św. Teresy Martin, zwanej Małym Kwiatkiem [o jej istotnym wpływie na innego męczennika Tradycji → tutaj]) oraz otrzymałem sakrament bierzmowania z rąk biskupa Wichity, Augusta Jana Schwertnera (14 maja 1928 r.).

Długoletnim proboszczem parafii św. Ignacego w Neodeshy był cieszący się znakomitą opinią x. George Reinschmidt (urodzony w Rochester w stanie Nowy Jork). Funkcję diakona podczas mojej pierwszej mszy uroczystej pełnił wieloletni przełożony słoweńskich franciszkanów w Lemont, wielebny ojciec Benedykt Hoge (rodem z Cleveland w Ohio); subdiakona zaś – inny franciszkanin z Lemont, o. Cyryl Shircel (urodzony w Sheboygan w stanie Wisconsin), doktor filozofii, który ukończył Katolicki Uniwersytet w Waszyngtonie [gdzie studiował również inny nasz bohater, x. DePauw]; był też gorliwym i bardzo utalentowanym propagatorem filozofii i teologii Jana Dunsa Szkota, słynnego franciszkańskiego uczonego z przełomu XIII i XIV wieku. To właśnie o. Cyryl skłonił mnie ku zapisaniu się na Katolicką Szkołę Uniwersytecką [poświęconą] Świętej Teologii; ostatecznym owocem tych studiów było uzyskanie przeze mnie stopnia doktora świętej teologii. Moja praca doktorska nosi tytuł „Chrystologia św. Zenona z Werony”.

Co ciekawe, w mojej rodzinnej miejscowości, Neodeshy w Kansas, znajduje się pierwszy komercyjny szyb naftowy na zachód od Mississippi; szyb, który dziś nosi historyczną nazwę Norman Number One. Rafineria Standard Oil Company działała w Neodeshy przez około 75 lat. Warto również odnotować, że burmistrz miasteczka, Harry Woodring, pełnił przez dwie kadencje funkcję gubernatora Kansas z nominacji Partii Demokratycznej, następnie zaś Ministra Wojny za rządów prezydenta Roosevelta – do chwili, gdy nie mógł już znieść socjalistycznej polityki Wilsona.

Jak wymówić nazwę „Neodesha”? Dodać do niej „igrek”, tworząc „Neodeshay” i przeczytać tak, by akcent postawić na ostatnią sylabę [neode’szej]. To słowo w języka Indian (Osedżów) oznaczające „miejsce spotkania wód”; jakąś milę na południe of miasteczka spotykają się dwie rzeki: Verdigris River, która opływa Neodeshę od wschodu, oraz Fall River, która płynie po jej zachodniej stronie. Kansas Południowo-wschodni stanowił terytorium Osedżów.

Wracając do kwestii o. Martina Stepanicha: farma taty w stanie Kansas, na której się w roku 1915 urodziłem, a później dorastałem, znajdowała się około 11 kilometrów na południowy wschód od Neodeshy. Gospodarstwo o powierzchni ok. 65 hektarów, zakupione w roku 1911 przez dwóch rolników: mojego tatę (Joego Stepanicha) oraz wujka Franka Bambicka ostatecznie, przez okres niemal stu lat, urosło do rozmiaru około 200 hektarów. Gdy tata umarł, w roku 1957, mój brat, Ed, przejął farmę na własność i opiekował się nią aż do dnia swojej śmierci, 30 stycznia 2010 roku. Ed miał wśród dzieci Stepanichów numer 6; wszystkich było nas dziewięcioro (sześciu chłopców, troje dziewcząt). Ja jestem numerem 4. Dwoje innych pozostałych przy życiu dzieci z tego pokolenia, to John (nr 8) oraz Fred (nr 9).

Dzisiaj farma Stepanichów, będąca przez niemal stulecie we władaniu katolickiej rodziny, nie jest już farmą Stepanichów; a nawet jej właścicielami nie są już katolicy. Od śmierci Eda sprzedano ją ponoć dwa razy: większa część dostała się w ręce Steve’a Mahaffeya, nie będącego katolikiem sąsiada-rolnika, którego ziemie sąsiadowały z naszą po stronach północnej i zachodniej; resztę kupił Ed Carstedt, którego ziemia leżała na wschód od naszej.

Wracając do wcześniejszych etapów historii rodu Stepanichów: to do Neodeshy udawaliśmy się na zakupy oraz niedzielną Mszę; chodziliśmy tam też do liceum, po ukończeniu podstawówki w pobliskiej wiejskiej szkole w Brooks.

Dla katolików w Neodeshy nie było szkoły parafialnej. Na początku drugiej dekady XX wieku oraz w jej trakcie podróżowaliśmy powozikiem zaprzężonym w konia lub lekkim wozem na resorach; następnie jeździliśmy Fordem T (który tata kupił prosto z fabryki za 400 dolarów [dzisiejszy odpowiednik tej sumy po uwzględnieniu inflacji to ok. 25.000 PLNów], następnie zaś – zielonym Fordem A. Benzyna kosztowała nas w owe dni całe 5 centów za galon [w przeliczeniu na dzisiejsze waluty oraz uwzględnieniu inflacji a okolicach złotówki za litr].

Konik, powóz oraz wóz na resorach bardzo przydawały się mamie, która zawodziła na sprzedaż do Neodeshy wiele płodów rolnych z ogrodu oraz kurczaków.; tym sposobem zarabiała wystarczająco dużo, by udało się zaspokoić wiele naszych potrzeb. Tata, zawodowy rzeźnik, pomagał nawet bardziej; wybierał się do Neodeshy dwa razy w tygodniu, by zabić zwierzęta i przygotować je na targ mięsny odbywający się w Neodeshy pod auspicjami firmy Simpson and Bonnell. Tata zdecydował jednak chodzić pieszo; pokonywał 10 kilometrów idąc wzdłuż torów kolejowych linii Frisco do Neodeshy (wyruszał po północy); wracał do domu późnym popołudniem. W pozostałe dni tygodnia zajmował się rolnictwem; w pracy wspomagał się końmi.

Tym, co w rodzinie Stepanichów istotnie przyczyniło się do rozwoju dwóch powołań zakonnych i jednego kapłańskiego, była przenikająca życie rodzinne atmosfera katolicka. Moja siostra Agnieszka […], starsza ode mnie o dwa lata, została siostrą Zuzanną u słoweńskich franciszkanem w klasztorze Mount Assisi, położonym na wschód od Lemont w stanie Illinois w roki 1929. Niegdyś powtarzała mi: „Ja zostaną siostrą zakonną, a ty będziesz księdzem”.

Pierwszy rok liceum (1929-1930) spędziłem w szkole średniej w Neodeshy; następnie w roku 1930 przeniosłem się do słoweńskich franciszkanów w Lemont, oni zaś wysłali mnie na 4 lata do franciszkańskiego koledżu św. Józefa w Westmont (jakieś 25 km na północ od Lemont) w stanie Illinois. Potem, 2 września 1934 r., wstąpiłem do słoweńskich franciszkanów, przyjmując imię zakonne Martin, na cześć św. Teresy Martin, Małego Kwiatka. Później zaś, po dwóch latach filozofii i czterech nauki, stałem się ojcem Martinem i tym imieniem nazywają mnie wśród franciszkanów i świeckich, z którymi ja oraz inni ojcowie wspólnie pracujemy. […]

Sposób, w jaki Bóg działa wybierając Swoich kandydatów do kapłaństwa, jest tak niesamowity, że nie da się opisać go słowami. W istocie żaden człowiek nie jest naprawdę godzien zostać księdzem, lecz dla Boga nie stanowi to problemu; jest On w stanie, i po wielekroć to czynił, podnieść prostych ludzi do najwyższej godności: godności kapłana Jezusa Chrystusa, który Sam jest Wiecznym i Najwyższym Kapłanem.

Spójrzmy tylko na pierwszych kapłanów Pana Jezusa, apostołów. Ze stronic Ewangelii dowiadujemy się, z jaką trudnością przychodziło Jezusowi skłaniać ich ku rozumieniu w pełni co czyni, ustanawiając Kościół, Swe Królestwo Boże na ziemi, oraz tego, jakie wyznacza im zadania. Nie wahał się zrugać ich za ciemnotę i opieszałość w pojmowaniu spraw oraz za brak wystarczającej wiary w Niego. Jezus wiedział jednak, jak z nimi postąpić. Całkowicie przemienił apostołów w takich, jakimi chciał ich mieć, zsyłając na nich Ducha Świętego.

I jakże za zdatnego do kapłaństwa został uznany ów prześladujący Kościół terrorysta imieniem Szaweł z Tarsu? Ale Jezus uczynił go zdatnym do przyjęcia tej godności. Nieopodal Damaszku Jezus zrzucił z konia dumnego Szawła razem z jego poczuciem wyższości – to był koniec nikczemnego Szawła i początek świętego Pawła, apostoła narodów.

Od tego momentu przez wieki Bóg nadal wybierał tych, których przeznaczył do katolickiego kapłaństwa. Niektórzy młodzi mężczyźni zdradzają oznaki powołania kapłańskiego wcześnie; tak że ludzie mówią niekiedy: „Ten urodził się, by być księdzem”; inni nie dawali z początku żadnych oznak, że nadadzą się na kapłanów. Tak czy inaczej wyboru dokonywał zawsze Bóg. Jezus przedstawił to apostołom bardzo jasno: „Nie wyście mnie obrali, alem Ja was obrał” (J 15, 16).

Nie było więc tak naprawdę czymś niespodziewanym, że (że tak powiem) na poszukiwaniu przyszłego księdza Bóg udał się na położoną w południowo-wschodnim Kansas farmę mego taty, do krainy kojotów, zajęcy i cywet; słoneczników, chwastów i włochatych pomarańczy. To właśnie tam Pan Bóg odnalazł młodzika bez żadnych osiągnięć imieniem Franek […], pracującego pod kuratelą swojego taty w środku typowej dla Kansas obfitości brudu, kurzu i gnoju. Franek nauczył się pracować w polu i zbierać plony, a także doić krowy; pomagał także mamie w ogrodzie. Spośród zwierząt gospodarskich najbardziej lubił niezrównanego maminego kurczaka smażonego.

W osobie Franciszka w sposób dosłowny wypełniły się wersety Psalmu 112 (Laudate Pueri Dominum): „Podnoszący z ziemie nędznego: a z gnoju wywyższając ubogiego: / Aby go posadził z książęty, z książęty ludu swego” (Ps 112, 7–8).

Czy istniały jakieś prorocze przesłanki, że taki właśnie wiejski chłopak z Kansas ma powołanie do kapłaństwa? Żeby wspomnieć to raz jeszcze, Aga zwykła mówić do Franka: „Ja będę zakonnicą, a ty zostaniesz księdzem”. I Franek od czasu do czasu bawił się w „sprawowanie Mszy” na wzór tego, co zaobserwował u x. Reinschmidta. Na dwóch krzesłach układał szeroką deskę – to był ołtarz. Dwaj młodsi bracia, Hank oraz Ed, „służyli” do „Mszy”. „Ksiądz” Franciszek usiłował uskutecznić nawet „głoszenie kazania”: ostrzegał Hanka i Eda, by zeszli ze złej drogi i stali się grzecznymi chłopcami.

Służenie na zmianę z innymi chłopcami do niedzielnej Mszy x. Reinschmidta stanowiło również wielką pomoc na drodze rozwoju kapłańskiego powołania. Przy kościele św. Ignacego w Neodeshy nie istniała szkoła parafialna; katecheza odbywała się zatem po niedzielnych Mszach. W nauce tej pomagały niektóre parafianki. Jednej z nich, Norze V., kłopot sprawiało wymówienie słów: „ostatnie namaszczenie”; wymawiała to jak „dostatnie namaszczenie”.

Nie zabiło to jednak Franciszkowego powołania. Inną wielką pomocą w jego pielęgnowaniu była rokroczna dwutygodniowa „religijna szkoła wakacyjna”, organizowana na początku czerwca przez siostry miłosierdzia ze stanu Wichita.

Pod koniec lat dwudziestych [XX wieku] nadszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji na temat przygotowywania się do kapłaństwa. Aby sprawdzić powołanie Franka, tata i mama nalegali, by pierwszy rok liceum (1929/30) spędził w szkole średniej w Neodeshy. Lecz to nie zabiło w nim powołania. Ksiądz Reinschmidt, co zrozumiałe, usilnie zachęcał Franka, by, podobnie jak on, został księdzem diecezjalnym. Zastanawiano się również nad benedyktyńskim klasztorem w Canon City (stan Kolorado), gdzie istotną rolę pełnił o. Cyryl Zupan (z pochodzenia także Słoweniec).

Ostatecznie zwyciężyła koncepcja, by wstąpić do słoweńskiego klasztoru franciszkańskiego, znanego jako Seminarium Najświętszej Maryi, położonego na wschód od Lemont. Decydującym czynnikiem był publikowany w języku słoweńskim miesięcznik „Ave Maria”, który pozwolił nam zapoznać się całkiem dobrze z klasztorem w Lemont. A zatem we wrześniu roku 1930 tata odbył ze mną długą i męczącą podróż autobusem: najpierw pojechaliśmy do Kansas City, następnie do St. Louis, potem na północ, do Chicago, wreszcie pokonaliśmy ostatnie 30 kilometrów kierując się z Chicago na zachód, do Lemont.

Po czterech latach przygotowania na nauki w seminarium, września 1934 r., Franciszek Stepanich formalnie wstąpił do zakonu franciszkanów w Seminarium Najświętszej Maryi w Lemont, przyjmując imię zakonne Martin, na cześć św. Teresy Martin zwanej Małym Kwiatkiem [o jej istotnym wpływie na innego męczennika Tradycji: tutaj]). Rodzina błędnie sądziła, że wybrał to imię ze względu na wuja Martina Kolbezena z Pueblo w Kolorado. Wreszcie, ukończywszy seminaryjne studia w zakresie filozofii oraz teologii, brat Marcin stał się 18 maja 1941 r. ojcem Marcinem. Deo Gratias!

Należy wspomnieć, że odprawiona niedawno w domu zakonnym w Bolingbrook Msza z okazji 70. rocznicy święceń kapłańskich była Mszą uroczystą, zgodnie z sugestią przybyłego z Lafayette w Luizjanie franciszkanina, o. Franciszka Millera. (znanego nam jako autor wspomnienia o abpie Thucu).

[…]

 

Źródło: biuletyn o. Stepanicha, numer datowany na VII/VIII/IX 2011.

 

Z o. F. Millerem