Mieliśmy przywilej znać biskupa McKennę i korzystać z jego posługi sakramentalnej. Był on jednym z najbardziej pokornych, unikających rozgłosu ludzi, jakich kiedykolwiek poznaliśmy; prawdziwy syn świętego Dominika de Guzmana, założyciela zakonu kaznodziejskiego, któremu Maryja Panna ofiarowała Swój Święty Różaniec. Istotnie, biskup McKenna kazał często na temat Różańca Świętego i jego skuteczności, wyjaśniając, że Różaniec jest mieczem Matki Bożej, brązowy szkaplerz zaś – Jej tarczą. Miłość biskupa do Najświętszej Panienki i jego oddanie Różańcowi Świętemu przenikały wszystko, co czynił jako kapłan zakonu kaznodziejskiego na długo zanim został proboszczem kaplicy Matki Bożej Różańcowej w Monroe w stanie Connecticut; pierwszą Mszę w tej funkcji odprawił w byłym zborze metodystów [Stepney Methodist Church], którą ksiądz Franciszek Fenton zakupił dla Ruchu Rzymskokatolickiej Ortodoksji w niedzielę 21 stycznia 1973 roku; dowiedzieliśmy się o tym „kamieniu milowym” w trzydziestą piątą rocznicę istnienia kaplicy (jako katolickiej) – biskup opowiedział o tym podczas kazania w roku 2008.
Nie da się w zwykłych słowach oddać sprawiedliwości biskupowi McKennie, opisać jego wielkiego i niezmordowanego zapału w walce o dusze, ani w pełni zobrazować jego prawdziwie głębokiej pokory – wyrażała się ona najpełniej wtedy, gdy Biskup, następca Apostołów, konsekrowany przez biskupa Guerarda des Lauriers w miejscowości Raveau we Francji 22 sierpnia 1986 r.,w uroczystość Niepokalanego Serca Maryi, parał się zajęciami takimi jak wynoszenie śmieci czy też odkurzanie podłogi w swoim malutkim biurze. Gdy wyraziłem zdumienie faktem, że natknąłem się na niego, gdy właśnie odkurzał swe biuro, poczynił następującą uwagę: „Doktorze, nie czyń cnoty z tego, co jest koniecznością”. Gdy, podnosząc głowę w moją stronę, wypowiadał te słowa, przez jego twarz przeleciał cień uśmiechu.
Każde wygłaszane przez Ekscelencję kazanie stanowiło katechezę na temat Wiary, pomagało umacniać dusze tych, którzy pokonali wiele, wiele mil, by uczestniczyć we Mszy w niezreformowanym rycie dominikańskim. Zapał biskupa Robert Fidelis McKenna w staraniu o dusze nigdy nie ostygł. Święty Fidelis z Sigmaringen, zamęczony przez kalwinów 24 kwietnia 1622 roku, musiał modlić się za swego imiennika od chwili jego święceń [których udzielił mu 5 czerwca 1958 r., w uroczystość świętego Bonifacego, Amleto Giovanni Cicognani, delegat apostolski do Stanów Zjednoczonych (od dnia 17 marca 1933 r. do 14 listopada 1959 r.)] aż do wczoraj, do dnia jego śmierci, która nastąpiła w uroczystość św. Euzebiusza; święty ów poświęcił swe życie walce z arianizmem, podobnie jak biskup McKenna poświęcił (mimo głębokich osobistych cierpień z powodu rozmaitych schorzeń i dolegliwości) wszystko, co miał, by walczyć z modernizmem „drugiego” soboru watykańskiego oraz „magisterium” posoborowych „papieży”.
[…] chciałbym tu wspomnieć dwa związane z Biskupem zdarzenia.
Pierwsze to nie tyle zdarzenie, co wspomnienie jednego z ulubionych sposobów określania przez Biskupa fałszywej eklezjologii prezentowanej przez Bractwo św. Piusa X: „SSPX chciałoby mieć papieża, a jednocześnie go zjeść”.
Drugą historię Biskup opowiedział z kazalnicy w niedzielę 14 lutego roku 2010 […].
Biskup McKenna rozpoczął swoją opowieść mówiąc, że równo pięćdziesiąt lat wcześniej, 14 lutego 1960 roku, pewnego dominikańskiego kapłana mieszkającego w przeoracie świętej Katarzyny Sieneńskiej na East Side na Manhattanie obudziła koło czwartej nad ranem seria wybuchów; zdawało się, jakby Rosjanie bombardowali Nowy Jork. Kapłan wstał i ukląkł przy łóżku, by się pomodlić; sądził, że zbliża się koniec świata.
Później wstał i wyjrzał przez okno: ujrzał, że pobliski budynek stoi w ogniu. Płomienie wydobywały się z najwyższych pięter budynku. Ksiądz ubrał się i wyszedł, aby sprawdzić, czy nie potrzeba udzielić sakramentów komuś, kto być może ucierpiał w wybuchu. Dowiedział się, że eksplodowały pojemniki z propanem stojące na dachu sąsiedniego budynku; był on w trakcie budowy i na jego terenie nie znajdował się żaden człowiek. Butle z gazem wystrzeliwały w powietrze, by następnie wylądować w East River. Gdy ksiądz przekonał się, że jego bracia – dominikanie – znajdowali się już na miejscu i że nikt nie odniósł obrażeń, ponownie udał się na spoczynek i spał jeszcze kilka godzin.
Tego samego dnia wieczorem, gdy zapadła zupełna ciemność, a ponadto napadało już sporo śniegu, kapłan ów, ubrany [rzecz jasna – przyp. Red.] na czarno, postanowił pokonać kilka przecznic i wyspowiadać w pobliskiej parafii dominikańskiej. Chodnik był bardzo śliski.
Ksiądz, liczący sobie ówcześnie trzydzieści pięć lat, przechodził właśnie przez ulicę i zauważył, że właściwie znikąd pojawił się samochód, wyjechał zza rogu i pędzi prosto na niego. Sama jezdnia też była bardzo śliska. Księdzu wydało się, że zaraz poniesie śmierć: auto uderzy go i rzuci nim o ścianę budynku po przeciwnej stronie jezdni.
Ksiądz instynktownie wyciągnął ramię, by zasłonić się przed uderzeniem. Gdy jednak jego palce dotknęły wozu, samochód, który chwilę wcześniej poruszał się z wielką prędkością, momentalnie zatrzymał się (wcale nie wpadając z poślizg). Gdy kierowca spojrzał na księdza, na jego twarzy malowało się bezbrzeżne zdumienie – na twarzy kierowcy podobnie. Wstrząśnięty niedoszłym wypadkiem kapłan natychmiast wrócił do przeoratu świętej Katarzyny Sieneńskiej, by tam się wyspowiadać.
Z kolei Biskup McKenna wprowadził w osłupienie nas, prosząc, byśmy dołączyli do jego modlitwy dziękczynnej za ocalenie jego życia pięćdziesiąt lat wcześniej, 14 lutego roku 1960, w uroczystość św. Walentego. Biskup McKenna powiedział, że od tamtej chwili żyje tym, co nazwał „pożyczonym czasem”.
[…]
Autorem tekstu jest Tomasz A. Droleskey. Źródło: http://christorchaos.com/?q=content/bishop-robert-fidelis-mckenna-op-rip
Tłum. PK